Rozpoczęcie sezonu wakacyjnego w Polsce zwykle rysuje przed nami jeden i ten sam scenariusz, który można zamknąć w uproszczeniu w pytaniu: „góry czy morze?”. Wyobraźmy sobie, że w tym roku wybieramy nasze cudowne Morze Bałtyckie. Jest piękna pogoda, hotel zarezerwowany, samochód spakowany, a dzieci w magiczny sposób natychmiast zasypiają w fotelikach. Cicho pobrzmiewające radyjko wprawia nas w nastrój melancholii, która z przytupem kończy się jeszcze kilkadziesiąt kilometrów od nadmorskiej miejscowości, którą wybraliśmy.
Po kilku godzinach stania w korku w końcu docieramy pod hotel, rozpakowujemy się i czym prędzej udajemy się na pobliską plażę, aby w końcu rozpocząć nasz wymarzony urlop. W tym właśnie momencie przed oczami maluje nam się kolejny szok – zamiast piasku, na plaży widać niekończących się ludzi, szczekające psy, porozrzucane butelki po piwie i czerwononosych jegomościów, którzy biegle władają podwórkową łaciną. Całości obrazka dopełnia wszechobecna woń zeszłorocznej flądry skąpanej w przedwczorajszym tłuszczu. Pytanie, które należy w tym miejscu zadać brzmi – czy można inaczej?
Oczywiście, ze tak! Z ratunkiem przychodzi Przylądek Stilo. Jest to bowiem idealne miejsce do tego, aby przebywając nad morzem, skryć się jednocześnie przed plażowymi tłumami i ogólnym turystycznym zgiełkiem. Nie znajdziemy tutaj typowo nadmorskich atrakcji – barów, restauracji czy sklepów z pamiątkami, które potem wyrzucamy ze wstydu jeszcze w drodze powrotnej.
Przylądek Stilo jest najsłabiej zagospodarowanym miejscem na polskim wybrzeżu. Co ciekawe, oddalony jest o jedynie 18 kilometrów od wiecznie oblężonej Łeby. Największą atrakcją przylądka jest ponad stuletnia latarnia morska, na którą naturalnie możemy wejść, aby w ciszy(!) rozkoszować się naturalnym i niezakłóconym pięknem Morza Bałtyckiego. Można? No ba…
Leave a Reply